W moim mieście niedawno otworzyła się nowa drogeria...można by pomyśleć sklep jak sklep...kolejny.
Z ploteczek krążących jednak po mieście do mnie i mojej przyjaciółki docierały informacje iż w owej drogerii można dostać dosłownie wszystko. Każdą markę, każdy odcień czyli wszystko czego dusza zapragnie.
A ponieważ obiecałam przyjaciółce, że pomogę jej uzupełnić kosmetyczne zapasy oraz zaopatrzyć ją w nową kolorówkę na pewną okazję, decyzja była krótka...jedziemy zobaczyć ten sklepowy cud:-)
Weszłam i zamarłam. Pomyślałam tylko "jestem w kosmetycznym niebie". Sklep jasny, przestronny na ścianach wypełnione po brzegi regały ze wszystkim czego dusza zapragnie. Za lada natomiast stoi Pani w wieku około 50 lat - zadbana, elegancka myślę sobie "dobrze jest"
Poprosiłyśmy o kosmetyki z wish listy przyjaciółki i przeszłyśmy do wybierania kolorówki...
i w tym momencie zaczęłyśmy być dla miłej, eleganckiej i zadbanej Pani sprzedawczyni ( jak się później okazało właścicielki sklepu) problemem.
O ile poprosiłyśmy o dwa odcienie cienia do powiek żeby go obejrzeć problemu nie było, ale przy kolejnych dwóch pani przestała się już miło uśmiechać.
Kolejny produkt - podkład do twarzy, wiedziałam dokładnie jaka firma, jaki odcień (nazwa, numer) . Za naszymi plecami stała cała szafa tej firmy:-)
Poprosiłam o podkład podając konkretną nazwę na co sprzedawczyni z wielkim zdziwieniem oznajmia
-"Pani sobie taką nazwę odcienia wymyśliła? czy gdzieś usłyszała i dobrze nie dosłyszała?"
Zamurowało mnie:-) Z uśmiechem jednak wyjaśniłam Pani , ze taka nazwa odcienia w produktach tej firmy istnieje i proszę aby mi go poszukała:-)
Poszukała, pogrzebała-znalazła:-)
Przechodzimy do lakierów - w planach miałyśmy szary...w gablotach wystawione jak na moje oko około 500 różnych odcieni w kolorach tęczy.
Przebieramy, oglądamy, porównujemy...cóż taka babska natura (zwłaszcza jeżeli stoi się przed aż takim asortymentem).
Zaczełyśmy z przyjaciółka rozmowę który odcień wybrać gdy nagle słyszymy słowa " miłej Pani sprzedawczyni"
-"Wyjełam 10 lakierów a wy tyle w nich grzebiecie i zdecydować się nie umiecie"
Mimo iż jestem wygadana w tym momencie zabrakło mi słów...
Myślę sobie po pierwsze jakie "Wy" nie wyglądamy na podlotki, wracałyśmy z pracy wiec ubrane byłyśmy elegancko w płaszcze i szpile wiec o co chodzi???
Po drugie jesteśmy klientkami z prawem wyboru a na ladzie leżał już wybrany przez nas towar za ponad 100 zł.
Spojrzałyśmy się tylko z przyjaciółką na siebie i poprosiłyśmy o podsumowanie zakupów (nie dostałyśmy nic w co mogłybyśmy je zapakować wiec upychałyśmy je do naszych torebek o paragonie już nie wspomnę)
Zapłaciłyśmy i wyszłyśmy z wielkim niesmakiem...
Po drodze do domu, żeby ochłonąć wstąpiłyśmy na kawkę i ciacho:-)
Pierwsza rzecz za która się zabrałam przy kawie to był szybki przegląd kosmetycznych zakupów.
Zupełnie przypadkowo wzrok mój padł na datę ważności podkładu...patrzę, patrzę i nie wierzę:-)
Przyjaciółka patrzy i wpada w histeryczny śmiech... podkład ważny do 04.2012!!!!
Nie myślałam dużo... rzuciłam tylko hasło
-" dopijaj kawę wracamy do babsztyla"
Wchodzimy, przy ladzie klientka kupuje puder:-)
Pani sprzedawczyni podaje jej biały,ryżowy.
Kobitka ogląda i pyta
"ale czemu on taki biały?"
na co w odpowiedzi słychać:
" nie wiem to nowość, przedstawiciel przywiózł to wzięłam"
Nie wytrzymałam...wytłumaczyłam za Panią sprzedawczynię klientce o co chodzi z pudrami ryżowymi.
Kupiła, zapłaciła, wyszła.
Podchodzimy z naszym podkładem i pokazujemy jego datę ważności.
Następuje chwila ciszy...długa chwila ciszy....i słyszymy
" Wymienić to mogę z paragonem a wy go nie macie"
To był moment w którym załączył mi się agresor...przestałam być miła, uśmiechnięta i powiedziałam pani co myślę o jej kulturze i podejściu do klienta.
Wyszłam trzaskając drzwiami. I nie chodzi mi już tu o te 16 zł za podkład ale o kulturę człowieka do człowieka. Sprzedawcy do klienta.
Nie oczekuję w sklepach tego, że ktoś na powitanie będzie rozwijał mi czerwony dywan, częstował kawą i plotkował o kosmetycznych nowinkach...ale chcę jako klient mieć prawo wyboru pomiędzy produktami nawet jeżeli będzie on trwał godzinę, chcę mieć możliwość przeczytania opisu na etykietkach, chcę móc sprawdzić kosmetyki kolorowe na testerach, i chcę kultury słowa w stosunku do klienta który intruzem przecież nie jest. Czy naprawdę tak dużo chcę???
Zgrzyt w zębach pozostał mi do chwili obecnej-niestety.
Opowiadałyśmy dzisiaj o wczorajszym dniu znajomym w pracy i okazało się, ze nie tylko my zostałyśmy w tym sklepie tak potraktowane.
Uzewnętrzniłam się:-) i chyba jest mi lżej:-)
Nasuwa mi się tylko jedna myśl...po co otwierać tak dobrze zaopatrzony sklep skoro króluje tam motto
" klient twój wróg"
Skrycie mam jednak nadzieję, że siła marketingu szeptanego w naszym mieście zwycięży...