niedziela, 31 marca 2013

Rozświetlający loton do twarzy i ciała REVLON

Jak tam kochane mijają Wam święta?

Ja już jestem po pierwszej turze smakołyków mojej mamy i w oczekiwaniu na kolejną zamieszczę Wam szybciutką recenzję jednego z rozświetlaczy który już jakiś czas temu zagościł u mnie dzięki mojej siostrze.
Dzięki niej i jej podróżą po swiecie co jakiś czas w moich zbiorach kosmetycznych lądują różne cudeńka, które bardzo mnie cieszą:-)

Bare it All jest to rozświetlający loton przeznaczony do twarzy jak i większych partii ciała.



Samo opakowanie jak na rozświetlacz jest dość spore, więc są szanse, ze nawet przy dość wysokiej cenie będzie wydajny i ekonomiczny.


Dozownik w kształcie pompki rewelacyjnie sprawdza się przy aplikacji, która jest znacznie wygodniejsza.
Po prostu wyciskamy tyle ile potrzebujemy:-)




Rozświetlacz posiada konsystencję lekko płynną. Na poczatku było to dla mnie małym zaskoczeniem kiedy porównywałam jego konsystencję do mojego rozświetlacza z Lancome.

Konsystencja to rodzaj bardzo rzadkiego kremu z drobinkami rozświetlającej masy perłowej.

Bardzo dużym plusem tego kosmetyku jest to, że bardzo ładnie i szybko stapia się ze skórą.
Ja jestem posiadaczka odcienia 370 Pink-A-Boo. Jest to odcień typowego chłodnego różu.



Rozświetlacz daje bardzo fajny efekt mokrego glow:-)

Ja nakładam go na kości policzkowe już po nałożeniu podkładu i delikatnie przykrywam jeszcze pudrem transparentnym. Mimo to efekt w pełni spełnia moje potrzeby rozświetlenia.



Jest trwały i przy starannym nałożeniu makijażu efekt utrzymuje się nawet ponad osiem godzin na naszej skórze.

Do tej pory byłam namiętną fanką rozświetlacza z Lankome jezeli chodzi o te w wersji płynnej.
Jednak Revlon może być godnym następcą Lancome powodując pewne oszczędności w moim portfelu.

Spotkałyście się z tym rozświetlaczem?



sobota, 30 marca 2013

Wesołego...

Moje kochane,



Z okazji tych Świąt, życzę Wam dużo słońca, radości i miłości.
Jedzonka pysznego i Dyngusa bardzo mokrego.
Wiary w to co robicie, blogowych sukcesów na całe życie.

Michałosia



piątek, 29 marca 2013

Różowy błysk - Sugar Cane

Hej:-)
Zabieram się za nadrabianie zaległości, bo ta przedświąteczna krzątanina trochę mnie wybiła z bieżących wpisów:-)

Na początek lekko, miło i przyjemnie;-)

Jakiś czas temu robiąc zamówienie z Avon skusiłam się na błyszczyk z serii Glazewear Sparkle w odcieniu Sugar Cane.



Dość przyjemny jasno różowy błyszczyk z drobinkami dającym efekt rozświetlenia ust.



Błyszczyk bardzo łatwo się aplikuje, nie lepi się a na ustach widoczny jest efekt błysku.


Dla mnie taki w sam raz na co dzień i na szybko:-)

Używałyście może tych błyszczyków?

środa, 27 marca 2013

Lakierowy koszmarek od Wibo

Jakiś czas temu wpadł mi w oczy słodko-cukierkowy różowy lakier z Wibo.
W tym kolorku w opakowaniu było coś co przyciągało wzrok, a że cena niewielka wylądował w moim koszyku.


Lakier o numerze 148 z założenia i z perspektywy "przez butelkę" powinien być różowy.
W praktyce jest prawie biały.
Pędzelek wyjątkowo toporny, w żaden sposób nie dostosowuje się do kształtu paznokcia.
Możecie sobie wyobrazić więc jak strasznie się nim maluje.
A do tego jeszcze te smugi;-/
Porządnie trzeba się namęczyć, żeby tym lakierem paznokcie jakoś ogarnąć...


Efekt widać zresztą na zdjęciu. Moje paznokcie wyglądały jak bym je sobie pomalowała - korektorem.

Używałyście tej serii lakierków od Wibo?

Akcja rewitalizacja - odsłona czwarta

Dzień dobry bardzo:-)))

Dzisiaj już kolejna czwarta odsłona Malinowej akcji rewitalizacji...a ja nie opisałam jeszcze nawet 1/4 kosmetyków z moich zbiorów do pielęgnacji dłoni i nóg ;-)

Dzisiaj będzie o produkcie trochę nietypowym.

Przyznałam się już kiedyś oficjalnie, ze przez ponad 20 lat byłam maniakiem obgryzania paznokci.
Nie było szans i sposobów, zebym przestała to robić...
Niby wiedziałam, ze nie powinnam, że nie wypada ale było to silniejsze.

W pewnym momencie przyszło opamiętanie:-) I tu będę z Wami szczera było raczej pokierowane wstydem kiedy widziałam jak ludzie zaczynają patrzeć na moje dłonie i paznokcie których praktycznie nie było.
Pierwsza myśl...żele. O ja głupia...katowałam tak nimi paznokcie naprzemiennie z akrylem przez ponad rok.
Efekt był taki, że po tym roku z moich paznokci nie zostało prawie nic.

Wybawienie przyszło niespodziewanie.
Podczas jednych z zakupów w Manufakturowym Golden Rose kiedy moja przyjaciółka wybierała sobie lakiery a ja trzymałam ręce w kieszeniach, żeby nikt ich nie zobaczył znalazłam małe pudełeczko...

A w nim różowe cudo..."preparat przeciw obgryzaniu paznokci"



Żel który w nim się znajduje jest tak paskudnie gorzki, że odechciewa się jakiegokolwiek podgryzania:-)
Tu znowu będę szczera...u mnie w pierszych dniach smak tego preparatu wywoływał odruch wymiotny.
Byłam jednak twarda i systematycznie dwa razy dziennie pokrywałam nim moje paznokcie.
Cały proces zapuszczania z pomoca tego preparatu trwał u mnie około pół roku.
Ponieważ paznokcie były słabe, łamliwe trwało to niestety dłużej.

To był taki mój prywatny wybawiciel:-)))
Od mniej więcej trzech lat mogę cieszyć się paznokciami które nieraz widać na moich zdjęciach.
Zdaję sobie sprawę, że idealne nie są. Dalej mam problemy z łamliwością, rozdwajają się, wyginają na wszystkie możliwe strony ale sa moje własne:-)



Tak się jakoś stało, ze historia lubi zataczać koło i produkt znowu wylądował u nas w domku.
Tym razem zaprzyjaźnia się z nim moja córka która chyba w genach odziedziczyła skłonność do obgryzania;-)

Taka buteleczka kosztuje około 10 zł. Przy pokrywaniu paznokci dwa razy dziennie starcza na około 3-4 miesiące.

Nie będę Was pytać na koniec tego wpisu czy miałyście styczność z tym produktem bo oglądając wasze zdjęcia pazurkowe domyślam się, że nie:-)
Jako podsumowanie napisze tylko, że ...jestem dumna że wreszcie mam paznokcie o jakich zawsze marzyłam i już nie muszę chować rąk przed wzrokiem innych ludzi:-)




wtorek, 26 marca 2013

Paczka niespodziewajka:-)

Hej Kochane:-)

nie ma jeszcze 7-ej a za oknem świeci piękne słońce:-)))
Mam nadzieję, ze to zwiastuje szybkie już nadejście ciepłych dni.

Wczoraj praktycznie cały dzień spędziłam w szpitalu, w oczekiwaniu na kontrolę mojej uszkodzonej nogi...ehh ta nasza służba zdrowia;-/

Ale po powrocie do domu czekała na mnie bardzo miła niespodzianka:-)
A była to paczka niespodziewajka:-)


Była to przesyłka od firmy Marion:-) I moja nowa współpraca :-)

W której znalazłam takie oto skarby:-)


Bardzo jestem już ciekawa tego płynu micelarnego i maski na twarz:-)

Tym czasem ja zmykam się szykować i biegnę...a raczej kuśtykam do pracy a Wam życzę miłego słonecznego dnia:-)

buziaki
Michałosia

poniedziałek, 25 marca 2013

Akcja rewitalizacja - odsłona trzecia

Witajcie kochane:-)

Dzisiaj już trzecia odsłona Malinowej akcji rewitalizacji.

Tym razem zabieg regenerujący od Perfecty Spa - domowy manicure.


Produkt to dwie saszetki. W pierwszej znajdziemy szafirowy peeling do rąk.

Pierwsze moja myśl kiedy rozpakowałam saszetkę była " i gdzie ten peeling to nie peeling go krem"
Oj jak bardzo bywa mylne piewsze wrażenie:-)
Faktycznie produkt wygląda zaraz po wyciśnięciu jak zwykły krem do rąk, ale w momencie kiedy zaczynamy wmasowywać go w dłonie okazuje się, że dopadł je zdzierak i to nie byle jaki bo bardzo mocny.
Wyraźnie czuć sproszkowany szafir podczas masażu. Momentami miałam wrażenie jakbym pocierała ręce pisaskiem albo drobniutko potłuczonym szkiełkiem.
Nie było to nieprzyjemnie, ale czuło się zabieg na dłoniach.
Po zmyciu moje dłonie były jedwabiście gładkie, i widać było natychmiastowe rozjaśnienie.
Skóra dłoni pokryta była bardzo delikatną warstwą nawilżenia, taki sam efekt czuję podczas zabiegów z ciepłej parafiny u mojej kosmetyczki.



Kolejnym etapem tek kuracji czyli druga saszetka to była maska - serum.
Produkt dość gęsty, zapakowany do saszetki w dość dużej ilości.
Wydaje mi się, że taka ilość kosmetyku spokojnie wystarczyłaby na dwie aplikacje.


Pomimo swojej gęstości produkt rozsmarowuje się dość dobrze.
Na dłoniach zaczyna tworzyć się rodzaj ochronnej rękawiczki z maski.
Ponieważ dość mocno pokrywa ona skórę dłoni, nie liczyłam na to że szybko się wschłonie.
Wziełam więc serum sposobem i założyłam na nie bawełnaine rekawiczki do zabiegów na dłonie.
Po jakimś czasie czuć było wyraźnie , że kosmetyk zaczyna się wchłaniać, skóra zaczeła mi delikatnie mrowieć. Pierwsze co przyszło mi na myśl to, że zaczyna mi sie jakieś uczulenie.
Na szczęscie nie:-) Ale dało mi to gwarancję, że kosmetyk współpracuje ze skórą.
Dłonie w rękawiczkach trzymałam około 30 minut.
Po tym czasie na moich dłoniach nie było już sladu kosmetyku a skóra była wyjąkowo napięta, pokryta delikatną warstwą ochronną, niezwykle rozjaśniona i błyszcząca.


To było moje pierwsze spotkanie z tym produktem. Wiele razy widziałam go na sklepowych półkach ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby go przetestować.
Na kurację składają się dwie saszetki po 6 ml każda. Cena rónież jest wyjątkowo miłym zaskoczeniem bo zapłaciłam za ten kosmetyk 1.50 zł :-)
Wczoraj wieczorem porównywałam działanie tej kuracji na moje dłonie i efekty które uzyskałam. Były w pełni porównywalne do zabiegów z parafiny i masek witaminowych na dłonie które wykonuję u mojej kosmetyczki. Jedyna różnica którą zauważyłam pomiędzy zabiegiem profesjonalnym a tą kuracją to cena:-)
Za parafinę i maskę na dłonie w salonie musze zapłacić 25 zł.

Znacie ten produkt? Jkaie sa Wasze odczucia z nim związane?



niedziela, 24 marca 2013

Olej lniany w pielęgnacji włosów

Witajcie kochane:-)
Robiłam wczoraj przegląd haseł po których trafiacie na mój blog i jednym z najczęściej pojawiających się zapytań są oczywiście oleje.
Pomyśłam więc, że będę Wam opisywać właściwości i efekty olejów które stosowałam bądź stosuję obecnie przy olejowaniu moich włosów.

Na pierwszy ogień pójdzie dziś olej lniany.

Olej lniany tłoczony jest z nasion lnu, z kórych wytwarzane jest również siemię lniane.
W swoim skłądzie zawiera:
  • ponad 50% kwasu linolenowego czyli omega-3
  • 15% linolowego znanego jako omega-6
  • 15% kwasu oleinowego czyli omega-9
  • oraz niewielkie ilości nasyconych kwasów tłuszczowych

Jest to jeden z tych produktów w których znajdziemy wszystkie najlepsze omega:-)




W kosmetykach olej ten używany jest jako dodatek do olejków do ciała.
Przy kosmetykach pielęgnacyjnych często można go znaleść w tych przeznaczonych do skóry tłustej.
Ale jego właściwości są zbawienne również dla skóry wrażliwej, skłonnej do różnych stanów zapalnych i pęknięć. 
Posiada bardzo duże właściwości regenerujące.
W pielęgnacji włosów zalecany jest do tych wysokoporowatych.



Decydując się na wybór oleju lnianego musimy pamiętać o trzech ważnych rzeczach:
  • Olej lniany musi być tłoczony na zimno (zachowuje wtedy wszystkie swoje właściwości)
  • Przechowujemy go w lodówce (ciepło może wpływać na zmianę jego właściwości)
  • Pamiętajmy, żeby olej lniany wykorzystać w przeciągu 2 miesięcy (jest to taki optymalny czas kiedy właściwości tego oleju są najsilniejsze - widać to zresztą terminach ważności umieszczonych na opakowaniach) 


Olej lniany można dostać w sklepach spożywczych ale również w aptekach i sklepach zielarskich.
Tak naprawdę tylko do Was należy decyzja w jakim miejscu postanowicie go kupić.
Skład tych olei jest taki sam, różnicę widać jedynie w cenie.

Mój który widać na zdjęciach kupuję w sklepie z naturalną żywnością i za butelkę 200 ml płacę 4,50 zł.
W Biedronce od czasu do czasu można trafić na olej lniany w bardzo fajnej butelce (przypominającej mi trochę klimaty dalekiego wschodu) za około 6-8 zł w zależności od tego czy jest w promocji.

Ze znanych mi produktów zielarsko-aptecznych mogę Wam wspomnieć o oleju lnianym z Bioflaxu. Cena za 250 ml coś około 15 zł, LenVitol - około 22 zł za 500 ml.



A teraz trochę o moich spostrzeżeniach:-)
Oleju tego używam od około 2 miesięcy (stał się zamiennikiem dla oliwy z oliwek która ostatnio już nie chciała współpracować z moimi włosami)

Olej jest dość gęsty i możemy mieć na początku wrażenie, ze jego aplikacja będzie utrudniona.
Przy olejowaniu na mokro nie ma z tym jednak żadnego problemu. Na sucho nie stosowałam, więc nie będę Wam pisać, ze i przy takiej formie aplikuje się bezproblemowo bo tego niestety nie wiem.

Na moją dłogość włosów (czyli do łopatek) i przy ich porowatości (wysoka) potrzebuję około 1/2 szklanki oleju.
Pewnie wyda się to duża ilość ale moje włosy są bardzo gęste, jest ich ogromna ilość i doświadczenia olejowe już mi pokazały, ze mniejsze ilości na moje "kłaczki" nie starczają.
Ale oczywiście każda z Was wiadomo dobiera ilość do swoich potrzeb.

Olej wlewam do miseczki, ponieważ łatwiej mi jest wtedy aplikować go na włosy.

Ponieważ jestem osobą której wiecznie w tygodniu brakuje czasu, olejowanie zazwyczaj robię w weekendy.
Rewelacyjnie sprawdzało się u mnie trzymanie oleju na włosach przez całą noc.
Niestety przy oleju lnianym musiałam to trochę zredukować i obecnie maksymalnie na włosach trzymam go od 2 do 3 godzin.
Przy dłuższym czasie niestety moje włosy były już za bardzo obciążone.

Ponieważ jest to olej bardzo mocno nasycony musicie pamietać, ze jednokrotne zmycie go z włosów dużo nie zdziała i nie usunie całkowicie oleju.
U mnie zazwyczaj sa to trzy mycia.
W zmywaniu oleju lnianego rewelacyjnie sprawdza się u mnie szampon z Alterra granat i Aloes. Niestety mój Rossek jest jekiś ubogi i nie zawsze jestem w stanie go kupić, zamięnnie więc w ruch idzie Green Pharmacy do włosów przetłuszczających się o ktorym już była notka na blogu.

Po olejowaniu nie susze włosów suszarką, ale schną mi same.  Nie wiem czemu ale mam wrażenie, ze po oleju lnianym trwa to dłuzej niż po innych.

A efekty...włosy sa miękkie, lejące i w moim przypadku widać natychmaistową poprawę skrętu włosa.
Loki są zwarte a nie napuszone na cztery strony swiata.

Dla mnie jest to bardzo fajny olej za niewielkie pieniądze, jeden z tych nielicznych który polubił się z moimi włosami.

Używałyście tego oleju?




sobota, 23 marca 2013

Pielęgnacja skóry na wiosnę

Wiosna już zagościła w kalendarzu, co prawda nie widać jeszcze tego za oknami mam jednak nadzieję, że już za chwilę już za momencik...

A żeby z pierwszymi ciepłymi dniami zachwycać wszystkich wyglądem naszej skóry na twarzy warto poświęcić trochę czasu na pielęgnację:-)

Koniec zimy a początek wiosny to bardzo ciężki czas dla naszej skóry.
W okresie przesilenia wiosennego potrzebuje ona nie tylko kosmetyków likwidujących zimowe przemęczenie, ale także przygotowujących ją do nadejścia wiosny.

Etap I pielęgnacji: Demakijaż i oczyszczanie
Musimy pamiętać, że staranne oczyszczanie jest jednym z najważniejszych etapów codziennej pielęgnacji.
Dobrze wykonane pozwala usunąć zanieczyszczenia utrudniające skórze właściwe oddychanie.
Pozbywamy się wtedy z naszej skóry kurzu, obumarłego naskórka i resztek kosmetyków. Ale także resztek potu i łoju.



Etap II Tonizacja:
Dobrze wykonana tonizacja ma za zadanie przywrócić skórze jędrność i napięcie, a także bobudzić krążenie  krwi, wspomagając odpowiednie natlenienie i odżywienie komórek.



Etap III Nawilżanie i odżywianie:
Po wykonaniu zabiegów oczyszczających i tonizujących można przystąpić do właściwej pielęgnacji, czyli nawilżanie i odżywianie cery.



Kilka codziennych czynności a może zdziałać tak dużo:-)

A co do pogody i tej niekończącej się zimy...chodzą plotki, ze i podobno tegoroczne lato będzie wyjątkowo chłodne z temperaturą w granicach 20-25 stopni, mam taką cichą nadzieję że jednak nie sprawdzi się.


Nowe zapachy na wiosnę :-)

Dzisiaj przyjaciółka podrzuciła mi dwa nowe zapachy z Avonu które sobie ostatnio u niej zamówiłam.

W zimę królowały u mnie głównie zapachy Rare Gold, Rare Perals i moje ukochane Hypnose z Lancome.

I tak mnie jakoś naszło na coś nowego, słodkiego i świeżego...

ostatecznie wybór padł na dwie nowości Avonowe czyli Bur Blanca Elegance który został opisany jako
"Elegancki zapach pełen wyrafinowanych białych kwiatów odświeżonych nutami mandarynki i dzikich jagód".
Bardzo delikatny, rześki jak dla mnie super więc się polubimy:-)

Kolejna woda to Kate's World czyli " wesoły, zalotny zapach! Soczyste jabłko miesza się z uzależniającymi nutami kwitnącej magnoli i zniewalającą słodyczą cukru waniliowego". Stało się...przepadłam dla tego zapachu:-)))

Zamówiłam też dwa dezodoranty w kulce ponieważ nigdy nie miałam z nimi jeszcze styczności. Postanowiłam sprawdzić korzystając z promocji na nie jakie będą efekty.


Muszę chyba jednak stwierdzić, że uzależniam się od perfum...a moja kolekcja co rusz się powiększa o kolejne, ale jak tu sobie odmówić takiej przyjemności jak ciągle pojawiają się nowe kuszące zapachy:-)

Akcja rewitalizacja - odsłona druga

Witajcie dziewczynki:-)

Dzisiaj wreszcie za oknami pojawiły sie promienie słońca i od razu człowiekowi chce się więcej:-)
Ja niestety zostałam na kilka dniu unieruchomiona z powodu małego "wypadku".
Więc do akcji regeneracji zwłaszcza stóp mogę dołączyć również regenerecję mojej stłuczonej nogi która niestety przez jakiś czas musi być usztywniona i jak najmniej obciążona.

Więc jak już mam regenerować stopy to pełną parą;-)

W ramach Malinkowej akcji przedstawiam Wam dzisiaj Termoaktywny duet dla stóp z firmy Marion.



Jest to podwójna saszetka kosmetyków w której znajdziemy dwufazową kurację czyli peeling i serum.

Pierwszym etapem kuracji jest peeling:


W obu kosmetykach można wyczuć bardzo mocny aromat imbiuru. Jka dla mnie trochę jednak za mocny.
Szkoda, że wcale niewyczuwalna jest pomarańcza.

Peeling jak na tego typu kosmetyk do stóp ma dość wodnistą konsystencję, co jednocześnie utrudnia dokładne wmasowanie preparatu.
Posiada zmielone łupinki moreli które są wyraźnie zauważalne w kosmetyku i jest ich dość sporo.
Pomimo to uważam, że jest to peeling bardzo delikatny. Do złuszczania zrogowaceń i zgrubień naskórka za delikatny. Nie daje niestety takiego natychmiastowego efektu o jakim myślimy stosując kosmetyki tego typu.
Jeżeli chodzi o efekt rozgrzania o którym zapewnia nas producent na opakowaniu z tym też nie do końca się zgodzę. Ja rozgrzania nie czułam a po użyciu akurat tego peelingu moje stopy nie pozostały aksamitnie miękkie w dotyku


Kolejnym elementem duetu jest kremowe serum do stóp.


Konsystencja serum jest bardzo gęsta i zwarta. Sam kosmetyk jest dość tłusty.
Przez co również ciężko się wsmarowuje i wchłania.
Powiem Wam, że ja osobiście miałam z nim pewniem problem niestety.
Z racji tego, że serum jest geste, tłuste i zawiera w sobie zarówno glicerynę jak i masło shea potrzebuje więcej czasu na wchłoniecie się w skórę stóp. 
Po aplikacji odczekałam kilka minut na wchłonięcie się kosmetyku ale niestety cały czas próbując przejść po posadźce zaczełam się niestety po niej ślizgać:-)
W kapciach  miałam wrażenie, że się do nich przylepiam niestety. 
Trwało to około godziny, więc jak dla mnie stanowczo za długo.



Fakt, faktem skóra stóp po tym serum jest nawilżona, zostaje na niej obiecywany film ochronny ale sam długotrwały proces dla mnie był zbyt uciążliwy.

Duet kosztuje w zależności od sklepu od 2 zł do 2,50 zł.
A  saszetki zawierają odpowiednio: peeling 8 ml a serum 5 ml kosmetyku.

Produkt może i był tworzony z dobrym zamysłem natomiast nie da się nie funkcjonować  i nie przemieszczać się przez prawię godzinę:-)



środa, 20 marca 2013

Mięta na paznokciach przechodzi do historii

Robiąc dzisiaj porządki na laptopie znalazłam w jego zakamarkach zdjęcia z września:-)

Chciałam się wtedy podzielić z Wami moim ulubionym lakierem ubiegłorocznego sezonu letniego.

Lakier jest mało znanej firmy a ja kupowałam go zachwycając się tylko i wyłącznie kolorem.
Tak bardzo mi podpasował, że właściwie przez całe lato nie zmieniałam go na inny.



Jak tylko zobaczyłam zdjęcia przypomniało mi się, ze przecież gdzieś leży w zakątku kosmetyków zapomnianych:-) Pognałam na poszukiwania ale niestety to co zobaczyłam... prawie pusta buteleczka:-( lakieru starczy na jedno tylko może użycie...

Coś mi się wydaje, ze nie uda mi się na niego znowu trafić w jakimś sklepie a szkoda, wielka szkoda.
Bo nie dość, że ładny to do tego wyjątkowo trwały.

Nie lubię takich sytuacji kiedy trafiam na jakąś przypadkową kosmetyczną perełkę i nie jestem jej w stanie kupić znowu bo jej nie ma.

Miałyście takie kosmetyki za którymi tęsknicie a nie można ich już znaleźć w sklepach?

Malinowe masło do ciała w zgodzie z naturą

Na moim blogu mogłyście już poczytać o malinowym peelingu.

W ramach zakupów serii Balneokosmetyki stałam się również posiadaczką malinowego masełka do ciała.



Produkt ten jak i cała seria Balneokosmetyki zawarta jest na eko formule czyli nie zawiera parabenów, sls, ropy naftowej i jej pochodnych a w składzie znajdziemy najlepsze dary natury takie jak lecznicze wody, wyciągi z alg, oleje: macadamia, arganowy i avocado.

Z opisu producenta:
Masło silnie, długotrwale nawilża i ujędrnia, wygładzając skórę. Dzięki dużej zawartości masła shea, oleju avocado i macadamia łagodzi i delikatnie natłuszcza. lecznicza woda siarczkowa, wyciąg z alg i olej arganowy ujędrniają, uelastyczniają skórę wzmacniając jej barierę ochronną. Skóra pozostaje gładka i nawilżona.

Produkt jak poprzedni produkowany jest przez Scandia Cosmetics SA dla "Malinowego Zdroju" .

Kosmetyk zabezpieczony jest sreberkiem dając nam gwarancję, że produkt trafia w nasze ręce nieużywany.


A samo masełko:

ma bardzo przyjemną gęstą kremową konsystencję.
Zaraz po odkręceniu wieczka roznosi się bardzo przyjemny intensywny zapach malin.

Mimo iż kosmetyk jest dość gęsty z łatwością rozsmarowuje się na ciele.
Pozostawiając ją miękką i napiętą.
Jak na kosmetyk naturalny dość dobrze i w miarę szybko się wchłania.
Dużą przyjemność z używania tego produktu daje fakt, ze intensywny malinowy zapach na naszym ciele utrzymuje się nawet przez kilkanaście godzin:-)))
Masła używam po wieczornych kąpielach a budząc się rano nadal czuję na moim ciele zapach malin.



Jako właścicielka wrażliwej skóry miałam chwilę zastanowienia czy ten kosmetyk nie wpłynie jakoś negatywnie na nią. Nic takiego się nie stało.



Jednym słowem: kosmetyk przyjemny o przyjemnym zapachu który pozostawia nasza skórę przyjemnie miękką i gładką:-))))

Taka doza malinowej przyjemności;-)))

Masełko zapakowane jest w słoiczek o pojemności 230 ml. Kosztuje 49 zł.








Słoiczek pełen malin czyli peeling malinowy

Kilka minut temu zaczęła się kalendarzowa wiosna...krajobraz za oknami raczej nam tego nie potwierdza:-(
Wiosna kojarzy mi się zawsze z cudownymi kolorami kwiatów w moim ogrodzie...a lato ???
hmmm...przed oczami mam cały czas taki obrazek : spiżarka mojej babci a tam całe dobrodziejstwo lata:-)))
Te słoiczki z przepysznymi naturalnymi dżemikami i powidełkami:-)))

Takie moje wspomnienie z dzieciństwa:-) A jak wiadomo do tych najlepszych chwil wraca się chętnie.
I mimo, że słoiczków mojej babci już nie ma odnalazłam w dwóch kosmetykach małą ich namiastkę:-))

Panie, panowie oto słoiczek pełen malin : Malinowy peeling do ciała którego producentem jest Scandia Cosmetics S.A.
Produkt pochodzi z serii Balneokosmetyki Wellness & Spa produkowanej dla "Malinowego zdroju".


Peeling jest jak zapewnia producent ekologiczny. Nie posiada w składzie parabenów, sls, silikonów , sztucznych barwników czy pochodnych ropy naftowej.
Zamieniono je na lecznicze wody, olej arganowy, wyciąg z alg, masło shea i olej avocado.


Ale parę słów od producenta:
Balneokosmetyki Wellness&SPA to seria o zapachu leśnych malin i jeżyn. Sekretem skuteczności jest wysokozmineralizowana , lecznicza woda siarczkowa czerpana ze źródła "Malina" w Uzdrowisku Solec-Zdrój oraz łagodna formuła zawierająca naturalne składniki między innymi 100% sok owocowy.

Działanie:
Dzięki połączeniu kryształków cukru, soli oraz kruszonych leśnych malin peeling dokładnie oczyszcza, złuszcza martwy naskórek oraz wygładza. Działanie wody siarczkowej wspomaga regenerację naskórka.


Forma opakowania jest bardzo prosta tak jak by chciała podkreślać swoim wyglądem prostotę kosmetyku.

Peeling otrzymujemy zabezpieczony od wewnątrz sreberkiem dzięki czemu mamy pewność iż nikt przed nami w kosmetyku nie smyrał palcami.

A po otwarciu ukazuje nam się powyższy widok:-)))

Czyż nie wygląda jak słoik z malinowym dżemem? ;-)

Kosmetyk posiada bardzo gęsta konsystencję i zalicza się do peelingów gruboziarnistych.
Nie traktuje jednak naszej skory jak "typowe ździeraki"
Podczas aplikacji jest delikatny dla skóry.
Mnie dodatkowo zachwycały suszone maliny które znajdują się w peelingu w bardzo przyjemny i delikatny sposób oczyszczały i masowały moją skórę.


Po samym zabiegu skóra jest miękka, nawilżona ale jednocześnie napięta. A na naszym ciele jeszcze przez kilka godzin utrzymuje się zapach świeżych malin:-)))




 Pełnowymiarowy produkt zawiera 200 ml.
 można go kupić  za 38 zł.

Ciekawa jestem jakie jest wasze zdanie jeżeli chodzi o kosmetyki naturalne. Lubicie? Wolicie czasami zapłacić więcej za taki produkt ze świadomością iż wasza skora dostanie więcej dobrego?

wtorek, 19 marca 2013

Akcja rewitalizacja - odsłona pierwsza

Przez całe moje życie kremów pielęgnujących dłonie przez moje ręce a raczej na moich rękach przewinęło się już sporo.
Były takie o których zapominałam zaraz po ich wykończeniu, ale też i takie do których z sentymentem wracam od czasu do czasu.
mam też swojego ulubieńca który co najmniej od dwóch lat zadomowił się w mojej kosmetyczce.

Mimo to nadal poszukuję tego jedynego ideału. Zwłaszcza, że cały czas pamiętam słowa mojej babci która zawsze jak byłam mała powtarzała mi i mojej siostrze jak mantrę "pamiętaj nie drogi strój czy biżuteria ale zadbane dłonie są wizytówką eleganckiej kobiety "
Teraz z perspektywy czasu wiem, że miała rację chociaż miałam w swoim życiu momenty kiedy nie zwracałam uwagi co dzieje się z moimi dłoniami i paznokciami.
Na szczęście mój punkt myślenia się zmienił a ja stałam się maniaczką kremów do rąk i zawsze mam kilka w zapasie:-)

Jednym z takich kremów do rąk z którego ostatnio korzystam jest
Delia Glicerin Witaminowe serum do rąk z olejem bawełnianym.  Jest to skoncentrowana kuracja dla dłoni szorstkich, suchych i wrażliwych.



W składzie kosmetyku nie znajdziemy nic nadzwyczajnego. Ma on właściwie te same składniki co wiele kremów z podobnej kategorii i półki cenowej.

Mimo wszystko opis producenta zachęcił mnie do zakupu.
Bo serum ma za zadanie:

  • zapewnić dłoniom intensywną pielęgnację
  • Olej bawełniany intensywnie nawilża i stanowi naturalny filtr UV
  • witaminy PP+A+E łagodzą, pielęgnują i wzmacniają skórę dłoni
  • masło shea odżywia i regeneruje
  • a Lanolina i alantoina łagodzą podrażnienia.

Producent zaleca aby kosmetyk aplikować w niewielkich ilościach . I jak najbardziej się z tym zgadzam.
Krem jest dość gęsty a zbyt duża ilość ciężej się rozprowadza i dłużej wchłania.


Podczas wmasowywania kremu można mieć odczucie iż jest on bardzo tłusty, jest to na szczęście bardzo mylne pierwsze wrażenie.
Łatwo się rozsmarowuje i dość dobrze wchłania. Pozostawia na naszych dłoniach przez jakiś czas wyczuwalną powłoczkę. Więc osobiście nie używam go w momencie kiedy wiem, że za chwilę będę potrzebowała coś na szybko zrobić dłońmi. Ale jeżeli już tylko mam chwilkę i mogę kilka minut poświęcić na jego wchłonięcie to sięgam po ten krem.
Zapach samego kremu jest też dość przyjemy, skoncentrowany na delikatnych nutach zapachowych bawełny.

Cena za opakowanie 100 ml to około 5 zł.

Jest to więc produkt na który można zwrócić uwagę ze względu chociażby na cenę i jego działanie. Dla mnie osobiście numerem jeden nie jest, niemniej jest to kosmetyk dość przyjemny podczas stosowania.
Zwłaszcza podczas sezonu zimowego na okres letni będzie jednak trochę za ciężki.
Ale ponieważ jesteśmy właśnie na etapie wyjęcia naszych dłoni z grubaśnych rękawiczek róbmy wszystko aby z pierwszymi wiosennymi promieniami słońca nasze dłonie prezentowały się pięknie:-)



Wszystkie z was które jeszcze nie zapoznały się z akcją malinki serdecznie zapraszam na jej blog www.testykosmetyczne.blogspot.com
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...