wtorek, 31 grudnia 2013

Sylwestrowe paznokcie czyli Michałosi manicure na wieczór

Wczoraj wieczorem siedziałam i myślałam, co by tu zrobić z paznokciami na dzisiaj.
Nie chciałam, żeby za dużo się na nich działo, a jednoczenie nie chciałam żeby było tak nijako.
Efekt końcowy wygląda tak :




Czyli czarny lakier Coral z firmy Delia numer 44 i kilka złotych cekinów.





Całość zabezpieczona Top Coat'em.




Za jakoś zdjęć od razu Was przepraszam :-( Widać mój aparat postanowił być dzisiaj jakiś wyjątkowo złośliwy i robi mi koszmarne zdjęcia . Niestety za nic nie potrafię dojść o co chodzi. Myślałam, ze to może wina zbyt dużego nasłonecznienia, ale niestety i w ciemniejszych miejscach efekt jest taki sam :-(

Jeżeli jednak szukacie jakiejś innej propozycji z bardziej spektakularnym efektem ;-) odsyłam do tego postu.

buziaki,
Michałosia

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Piasek z Silcare czyli Michałosia o The Garden of colour

Obiecałam Rudej to wreszcie pokazuję kolejny mój lakier od Silcare.
Tym razem jest to lakier piaskowy.





Jest to bardzo delikatny odcień pudrowego różu w odcieniu 112.




Po pierwszej już warstwie lakier bardzo ładnie kryje płytkę paznokcia.




Na zdjęciach paznokcie pomalowane są dwoma warstwami, co daje większy efekt 3D.




Akurat ten lakierek bardzo ładnie dzięki wygodnemu i miękkiemu pędzelkowi nakłada się na paznokcie. Bardzo ładnie kryje. Na paznokciach potrafi wytrzymać spokojnie 5 dni bez jakiegokolwiek uszczerbku.
I tak jak przy poprzednim lakierze o którym już pisałam nie byłam zadowolona z efektu, to ten lakier lubię :-)
Na niektórych zdjęciach niestety nie widać, że jest on różowy a przekłamuje delikatnie bielą. Ale uwierzcie, biegałam po domu, żeby złapać dobre światło, bo niestety z lampą nie było możliwości zrobienia zdjęcia żeby było widać efekt.





lakiery Silcare kosztują 8,99 zł za 15 ml. I ja skuszę się na kolejne piaskowe kolorki :-)

Buziaki,
Michałosia

Pielęgnacyjni ulubieńcy 2013 czyli hity Michałosi



Wczoraj w podsumowaniu widziałyście moje makijażowe hity 2013 roku a dzisiaj ulubieńcy z pielęgnacji.



"Włosy"

1. Szampon aloesowy Equilibra - ( recenzja ) ta firma jak i jej kosmetyki to moje wielkie odkrycie tego roku. Świetny szampon który idealnie radzi sobie z suchymi wysokoporowatymi włosami.
2. Olejek arganowy do włosów Artego - (recenzja ) Uwielbiam :-) pięknie nabłyszcza włosy, zmiękcza i ogarnia niesforne końcówki.



"Ciało"

3. Relaksujący balsam co ciała Pat&Rub - ( recenzja ) Cudowny zapach, cudowne nawilżenie, cudowna konsystencja.
4.Stymulujący peeling do ciała Pat&Rub - ( recenzja ) najlepszy ździerak jaki do tej pory miałam. Idealnie złuszcza ciało, a oleje w nim zawarte bardzo fajnie je nawilżają.



"Twarz"

5. Peeling enzymatyczny Dermedic - Wyprawia cuda na mojej twarzy, ale te same pozytywne. Świetnie oczyszcza a dodatkowo jest wyjątkowo delikatny. Po nowym roku będziecie mogły o nim poczytać na blogu.
6.Kremy do twarzy Flos-Lek seria Arnica - ( recenzja i recenzja ) Dwa cudowne kremy które świetnie poradziły sobie z naczynkami na mojej twarzy, kojąc ją dodatkowo w okresie letnim. Doskonale radziły sobie z likwidowaniem zaczerwienienia.
7. Balsam do ust Tisane - najlepszy balsam jaki do tej pory miałam do ust. Nawilża, chroni, bardzo długo daje uczucie miękkości. Niestety zaginął wraz z kosmetyczką.
8.Krem nawilżający Organique - ( recenzja ) najlepszy krem nawilżający Ever :-) Nie wyobrażam już sobie bez niego funkcjonowania.
9. Płyn micelarny Dermedic - ( recenzja ) mój ideał. Świetnie zmywa makijaż, nie podrażnia, łagodzi, nawilża.




W tym miejscu powinien znaleźć się też jeszcze jeden produkt którego niestety aktualnie nie mam na stanie.

11. Kolagenowa maseczka Last minute Lagenko - ( recenzja ). Natychmiastowa akcja ratunkowa dla skóry. Pięknie ją napina, wygładza i rozświetla w kilka minut. Na ważne wyjścia nie wyobrażam sobie przygotowań bez niej.




buziaki,
Michałosia

niedziela, 29 grudnia 2013

Makijażowi ulubieńcy 2013 czyli hity Michałosi

Kolorówka jakoś wyjątkowo w tym roku nie powalała mnie na kolana, więc i hitów nie uzbierało się wiele.
Znalazło się jednak kilka kosmetyków które bardzo polubiłam.



1. Cień do powiek Maybellyne Tattoo. Cudowny kremowy cień. Idealnie się rozprowadza, a do tego potrafi wytrzymać z efektem początkowym co po nałożeniu na powiekach kilka godzin. Mój must have to kolor Permanent Taupe.
2. Cień Bobbi Brown ( recenzja ). Pięknie napigmentowane, aksamitne i bardzo trwałe.
3. Żelowa konturówka do powiek Avon Super shock . Osławiona już przez wielu. Dla mnie najlepsza jaką do tej pory znalazłam na rynku. Miękka, trwała. Nie rozmazuje się i ładnie się nią rysuje. To już moja kolejna sztuka. Uwielbiam ją od lat.
4. Tusz do rzęs Rimmel Scandaleyes Lycra flex ( recenzja ) . Po moim ulubionym tuszu Max Factor 2000 , ten stał się kolejnym hitem. Jest ze mną już drugie opakowanie. Trwały, z grubą szczoteczką którą lubię. Daje piękny efekt.




5. Puder prasowany Vipera. Trzecie moje opakowanie w tym roku które już zaczyna się kończyć. Z całej serii wybieram zawsze transparentny - rozświetlający numer 504. Pięknie rozświetla twarz, tuszując bladość i zmęczenie.
6.Lakier do paznokci Joko ( recenzja ). Klasyczna czerwień, która w tym roku najczęściej gościła na moich paznokciach. Kolor jest przepiękny a lakier wyjątkowo trwały i spokojnie wytrzymuje na paznokciach od 5 do 7 dni.
7. Różany błyszczyk do ust Pat&Rub. Niestety zostało mi po nim pudełko i wspomnienie :-(
W piątek gdzieś pomiędzy trasą Tesco - Poczta Polksa zgubiłam kosmetyczkę w której był między innymi ten błyszczyk. Cudowny zapach, pięknie podkreślone bardzo delikatnie usta. Nawilżał. Był cudowny.




buziaki,
Michałosia

Reniferek? Nie to Jelonek, a raczej Biały Jeleń czyli Michałosia o żelu do mycia twarzy

Jakoś tak się składało, że nie miałam szczęścia do odpowiednich żeli do mycia twarzy.
Albo trafiał mi się taki który zamiast łagodzić to dodatkowo przesuszał moją skórę, albo inny masakrował ją doszczętnie jak było w przypadku BingoSpa o którym pisałam w tym poście.

Aż jak to zazwyczaj bywa przez zupełny przypadek trafił w moje łapki żel do mycia twarzy Biały Jeleń i wcale mnie nie rozczarował.



Mój olejek z Decubal który również lubię, niebezpiecznie zaczął pokazywać, że już za chwilę już za momencik się pożegnamy wybrałam się więc na poszukiwania czegoś innego.
A, że jakoś tak się złożyło że był to okres cienkobudżetowy nie mogłam sobie pozwolić na wychwalany Yoskine i zgłębiłam się w półce do 10 zł.
A tam stał on, Biały Jeleń :-) I od razu mi się przypomniało dzieciństwo i te mydła Białego Jelenia które w czasach PRL-u jako jedyne zazwyczaj gościły w sklepie ;-)
Chociaż moja mama tez ostatnio w sklepie wykazała przeogromne zdziwienie kiedy wybrała się do tak zwanego u nas na " wsi " sklepu drogeryjnego w celu nabycia jakiegoś proszku przeznaczonego do prania konfekcji niemowlęcej :-) Wiecie jak to jest ;-) Babcia oczekuje na kolejne już swoje wnuczątko i ciągle coś tam dla niego szykuje :-)
Nie moje - od razu uprzedzam, żeby mi się tu zaraz jakieś komentarze gratulacyjne nie posypały pod postem ;-)
I zamiast wspomnianego wcześniej proszku przytargała do domu wielką litrową butlę z  hypoalergicznym płynem do prania przeznaczonym dla alergików , walczących z AZS i niemowląt.
A później dumnie prezentowała tą butlę każdemu napotkanemu domownikowi i informując jak to wszystko idzie z postępem a Biały Jeleń to już nie tylko szare mydło ;-)



Skład:



Produkt niby hypoalergiczny a tu na drugim miejscu SLS ;-)
Nie mniej jednak jakoś one negatywnych skutków na mojej twarzy nie wywołały.
Żel mimo, że jest przeznaczony do cery normalnej i mieszanej podpasował i mojej suchej i wrażliwej skórze.
Ma bardzo przyjemny, świeży zapach.
Konsystencja jest dość gęsta, przez co wydaje mi się że kosmetyk jest mało wydajny.
Pieni się bardzo dobrze, i jest delikatny w działaniu dla skóry,nie szczypie w oczy.
Po umyciu skóra jest bardzo miękka, delikatna i dobrze oczyszczona.
Jest gładka, ujędrniona ale nie ściągnięta.
Nie wywołał jakiś podrażnień czy szkód z moją twarzą.
Nie powiem Wam niestety jak radzi sobie z usuwaniem makijażu ponieważ ja tego typu kosmetyków nie wykorzystuję do takich celów.
Demakijaż wykonuję zawsze płynem micelarnym, następnie przemywam twarz żelem i ponownie płynem micelarnym.





Sam produkt zamknięty jest w najzwyklejszej plastikowej butelce o pojemności 200 ml z zamknięciem klik-klik.
Ewentualnie jak ktoś woli w poprawnej politycznie nazwie fachowej  "button" :-) wiedziałyście, że tak to się nazywa? :-P
Czasami jestem przerażona wiedzą techniczną pewnego znajomego inżyniera ;-)
Chociaż gdyby nie on to pewnie dalej żyłabym w nieświadomości tłumacząc wszystkim, ze to klik-klik ;-)
Blondynce chyba jednak można brak aż, tak fachowej wiedzy wybaczyć ;-)
Moją pasją są kosmetyki a nie budowa opakowań wszelakich ;-)




Generalizując ;-) żel sam w sobie jest dosyć przyjemnym kosmetykiem. Nie jest to może jeszcze ten jedyny ideał ale nie mogę narzekać na jego działania. A dodatkowo cena również zachęca, ponieważ możemy go kupić za 5 zł.

Znacie? A może polecacie jakieś inne kosmetyki z Białego Jelenia?
U mnie jeszcze na wypróbowanie czeka krem do rąk i żel do higieny intymnej :-)
Bo płyn do prania też się sprawdził choć u mnie na razie tylko w praniu skarpetek, po czym został mi odebrany po ujawnieniu do jakich celów go używam ;-)

Buziaki,
Michałosia

Płyn micelarny Dermedic czyli Michałosi number one


No to dzisiaj będzie na blogu dzień mycia, czyszczenia i skrobania ;-)
No dobra nie będzie, aż tak źle. Będą dzisiaj między innymi kosmetyki bez których nie wyobrażam sobie już obecnie funkcjonowania a które przez zupełny przypadek trafiły w moje ręce.

Jednym z nich jest płyn micelarny HYDRAIN3 z Dermedic.
Po raz pierwszy na tą firmę natrafiłam na czerwcowym spotkaniu blogerek kiedy to otrzymałam jako upominek peeling enzymatyczny.

Kolejne spotkanie i od tej samej firmy dostałyśmy właśnie płyny micelarne.



Micelków w swoim życiu przerobiłam setki, no może dziesiatki.
Jedne były lepsze inne gorsze. Jeszcze inne męczyłam pół roku i nadal męczę i ciągle mam wrażenie, ze jak na złość ich nie ubywa z opakowania.
Z tym płynem już od samego początku historia była zupełnie inna.
Przepadłam dla niego.
Jak do tej pory nie trafiłam jeszcze na micela który tak dobrze sprawdzałby się w kontakcie z moją cerą.
A właściwie to już trafiłam ... na Dermedic.
Kosmetyk jest bardzo łagodny, ale świetnie radzi sobie z demakijażem i oczyszczaniem twarzy.
Nie wywołuje u mnie, żadnych podrażnień, nie przesusza skóry a wręcz łagodzi jeżeli coś się na niej dzieje.
Te z Was które są posiadaczkami skóry suchej i jeszcze dodatkowo wrażliwej wiedzą, że czasami bez żadnego istotnego powodu może nam wyskoczyć jakieś podrażnienie, chociażby od suchego obecnie w sezonie grzewczym powietrza.
Piecze wtedy, swędzi i jest zaczerwieniona.
Kilka razy zdarzało mi się użyć tego płynu do przemycia skóry tylko po to, żeby odczuć wyraźną ulgę, ochłodzenie i ukojenie.
Rewelacyjnie radzi sobie też z demakijażem. Mocny makijaż czy kosmetyki wodoodporne nie są dla niego najmniejszą przeszkodą. A żeby go zmyć nie musimy pocierać oczu.




Skład:


Całość skrywa się w najnormalniejszej plastikowej buteleczce o pojemności 200 ml.
Z tradycyjnym chyba dla tego typu produktów dziubkiem klik-klikiem.
Tak się rozszalałam z używaniem tego micela, ze właściwie zapomniałam, żeby zrobić o nim notatkę na blogu.
Ale ponieważ i tak miałam w planach zakup kolejnych opakowań udałam się na poszukiwania tego cuda.
Pierwsza zaliczona apteka, brak. Druga zaliczona apteka, też brak.
W trzeciej poczułam się jak kosmita, bo pani farmaceutka usilnie próbowała mnie poprawiać, ze nie Dermedic a Dermadic i Dermedic ona nie ma w sprzedaży.
W końcu z pomocą przybyła apteka DOZ 
Co prawda u mnie ich stacjonarnie nie było, ale orientujecie się jak to jest z DOZ-em, zamawiam przez internet i odbieram u siebie w mieście.
I żeby było milej okazało się, że obecnie na całą serię Dermedic w aptekach Dbam O Zdrowie jest promocja świąteczna i wszystkie kosmetyki kupimy z rabatem nawet do 40% :-)
Obecnie 200 ml kupimy za 19 zł z 24 zł, a 400 ml w promocji kosztuje 27 zł.
Stałam się też posiadaczką balsamu do ciała i od miłej pani dostałam jeszcze do wypróbowania saszetkę maseczki ;-)



Cud nie kosmetyk. I teraz się zastanawiam jak ja bez niego do tej pory funkcjonowałam, no jak ?

buziaki,
Michałosia


P.S. Dla wszystkich zainteresowanych tymi kosmetykami Łodzianek.
W centrum M1 na Brzezińskiej na przeciw wejścia do Praktikera znajduje się wyspa kosmetyczna Dermedic , cudownie zaopatrzona we wszystkie ich produkty którą udało mi się namierzyć przez zupełny przypadek :-)

sobota, 28 grudnia 2013

Dynia z Organique czyli Michałosia o kremie nawilżajacym

Można zakochać się w kremie do twarzy?
Można ;-) Ja własnie tak zrobiłam.
Zakochałam się od pierwszego ... użycia :-)
I zrobiłam to w kremie nawilżającym z dynią od Organique.
I właściwie nie zrobiłam tego sama bo w swatkę zabawiła się tu Sauria która mnie tym kremem obdarowała.



Jestem już w takim wieku gdzie zdaję sobie sprawę, że bardzo dobre nawilżenie skóry uchroni mnie przed szybko jednak tykającym zegarem czasu i zmarszczkami które jednak są nieuniknione i wcześniej czy później mnie dopadną. Wolę jednak, żeby było to później ;-)




Skład już na pierwszy rzut oka wydawał się bardzo przyjemny, a do tego te wszystkie "NO ..."

Skład:





W kremie znajdziemy składniki aktywne:

Ekstrakt z miąższu dyni - bogate źródło cukrów, witamin i karetonoidów, protein, soli mineralnych i aminokwasów. Glukoza i fruktoza nawilżają i zatrzymują wodę w naskórku, tworzą film ochronny zapobiegający odparowywaniu wody z przestrzeni międzykomórkowych. Beta-karoten i witaminy A,C i E to koktajl antyoksydantów, spowalniający procesy starzenia się skóry. Ekstrakt jest również źródłem enzymów regulujących proces złuszczania, których działanie nadaje skórze gładkość i świetlistość.

kwas hialuronowy niskocząsteczkowy - odpowiada za optymalne nawilżenie skóry, jedna cząsteczka KH wiąże około 250 cząsteczek wody. Przenika on w głębsze warstwy naskórka, gdzie tworzy siateczkę w którą wbudowują się kolagen i elastyna, przyspiesza proces regeneracji naskórka, wygładza i zmiękcza, niweluje łuszczenie.

Algi Chondrus Crispus - algi czerwone zwane " roślinnym silikonem", źródło wielu witamin, protein, mikroelementów i karotenu. Zmiękczają, nawilżają i uelastyczniają suchą skórę, chronią przed czynnikami drażniącymi. Surowiec posiada EcoCert.

Olej awokado - źródło NNTK (niezbędne nasycone kwasy tłuszczowe których nasz organizm nie wytwarza bądź nie poddaje syntezie w organizmie a są one mam potrzebne), witamin, potasu i wapnia. Odbudowuje warstwę lipidową, chroni przed utratą wody w naskórku, działa łagodząco i regenerująco.




Krem ukryty jest w przepięknym przyciągającym wzrok słoiczku ? buteleczce? z pompką.







Z tego co mówi o nim producent jest to lekki, długotrwale nawilżający eco-krem z aktywną formułą, kompleksowo pielęgnującą odwodnioną, matową i zmęczoną skórę. Zawiera bogaty zestaw naturalnych składników aktywnych, gwarantujących skuteczne nawilżanie na wielu poziomach.
Zapobiega również odparowywaniu wody z przestrzeni międzykomórkowych, poprawia napięcie i chroni przed procesami starzenia.
Krem niweluje uczucie ściągnięcia skóry, pozostawia ją miękką i świetlistą, tworzy delikatny film zapewniający długotrwały komfort.




Konsystencja kremu przypomina bardzo delikatną śmietankę, jest nietłusta i bardzo szybko się wchłania a do tego krem subtelnie, świeżo i orzeźwiająco pachnie.



Moja skóra potrzebowała w pewnym momencie czegoś co da jej bardzo dobre nawilżenie i ukojenie.
I ten krem dał jej to w 100%.
Po aplikacji wchłania się natychmiastowo, pozostawiają skórę bardzo miękką a nawilżenie czuje się naprawdę przez bardzo długi jeszcze czas po użyciu. Po dwóch miesiącach używania moja skóra jest napięta, gładka, miękka i ma bardzo łady jednolity kolor.
Krem doskonale sprawdza się u mnie również pod makijaż. Choćby z racji tego, że tak szybko się wchłania. Ale jednocześnie sprawia, że na dobrze nawilżonej skórze podkład dłużej się utrzymuje.

Jak dla mnie krem - rewelacja który spełnia wszystkie wymagania jakie na dzień dzisiejszy stawiam tego typu kosmetykom.

Krem kosztuje 85 zł za 50 ml.
Tani może nie jest, ale zdecydowanie wart każdych pieniędzy. A po poznaniu go osobiście wiem, ze nie były by to pieniądze wyrzucone w błoto :-) a może krem ? ;-)


buziaki,
Michałosia

The garden of colour czyli Michałosia o lakierze Silcare

Lakiery Silcare podziwiałam już od dawna na wielu blogach.
Piękne nasycone kolory, do tego ten wybór ... matowe, błyszczące, pisaki czy chociażby lakiery w stylu barokowym :-)
Zresztą same możecie zobaczyć ile dobroci ma Silcare w swojej ofercie na ich stronie.

Wreszcie dostałam w swoje łapki dwa z tych lakierów, pisakowy oraz błyszczącą czerwień :-)




W buteleczce czerwień prezentuje się cudownie, a ponieważ osobiście uważam, ze czerwone paznokcie są kwintesencją kobiecości chętnie przygarniam kolejne jej odcienie.
Tym razem więc trafił mi się numer 17.


Producent zapewnia, że lakiery z serii The garden of colour są gęstymi dobrze kryjącymi lakierami.
I takie też wrażenie odnosiłam oglądając piękne zdjęcia na blogach.
Ohhh jakież było moje rozczarowanie, kiedy tą cudowną czerwień zaczęłam nakładać na paznokcie.
Pierwsza warstwa słabo je pokryła.
Druga również.
Finalnym efektem były trzy warstwy oraz Top coat, a ja nadal nie jestem zadowolona z efektów które dał lakier na moich paznokciach. Mam wrażenie, ze te trzy warstwy i tak niewystarczająco pokryły płytkę paznokcia.
A kolor nie jest już tak zachwycający, jak w buteleczce.
Zresztą oceńcie to same, bo może to tylko ja mam jakieś mylne wrażenie i oczekiwałam bardziej zachwycającego efektu?

Z drugiej strony tak sobie pomyślałam, ze może to też tylko i wyłącznie specyfika własnie tego koloru, bo piaski Silcare uwielbiam:-)

Nie można jednak tym lakierkom zarzucić braku trwałości.
To co widać na zdjęciach to jego czwarty już dzień na moich paznokciach i trzyma się naprawdę świetnie.







15 ml lakieru to koszt 8,99 zł


buziaki,
Michałosia

piątek, 27 grudnia 2013

O co chodzi z tym blogowaniem ??? czyli Michałosi przemyślenia

no właśnie ... o co chodzi?

I od razu zaznaczam to nie będzie post krytykujący, nie będzie to też post odśpiewujący wszystkie pieśni pochwalne. Będą to jedynie moje osobiste przemyślenia i wynurzenia ... dlaczego bloguję.

Pierwsze co nasuwa mi się na myśl to w moim przypadku była - "Pasja"
Kosmetyki lubiłam od zawsze, no ba ;-) która kobitka nie lubi :-)
Moje życie niestety lub stety tak się zawsze jakoś układało, ze to co mnie interesowało nie miało żadnego pokrycia z tym czego w życiu się uczyłam oraz drogami zawodowymi którymi szłam.
Trochę z zazdrością spoglądałam jak osoby z bliskiego mi otoczenia zaliczały fryzjerstwo, kosmetykę, wizaż czy stylizację paznokci, zdobywały kolejne dyplomy i w żaden sposób tego nie przenosiły do swojego życia.
A ja ? ja potajemnie podkradałam książki branżowe i notatki ;-) i pogłębiałam z rumieńcami na twarzy swoją wiedzę :-) A nie przyznając się nikomu marzyłam żeby zacząć studiować kosmetologię.
Był już nawet taki moment w moim, życiu kiedy powiedziałam sobie, że przecież raz się żyje i zrobię wreszcie coś dla siebie i się zapiszę na mój wymarzony kierunek. I oczywiście jak to w życiu bywa, było znowu coś co mi to uniemożliwiło. 
Na marzeniach się skończyło ale pasja pozostała pasją a ja dalej z wielką przyjemnością zagłębiam się w świecie kosmetyków.
I może mój blog nie jest idealny, może nie ma tłumów obserwatorów, ale jest mój. To jest mój świat - Michałosi świat.
Uwielbiam te chwile kiedy mogę usiąść spokojnie z laptopem na kolanach i wkraczaj w moją własną magiczną przestrzeń pełną pachnących i mieniących się kolorami kosmetyków.
Pamiętam, że na początku blogowania strasznie zależało mi żeby ktoś chciał to czytać, żeby zdobywać obserwatorów. Teraz z perspektywy czasu patrzę na to zupełnie inaczej.
Bo przecież to nie jest jakiś wyścig myszek laboratoryjnych zamkniętych w blogosferze.
Kto pierwszy, kto lepszy i kto więcej uzbiera :-) No przecież nie o to w tym chodzi ;-) 
Ktoś kiedyś mi powiedział " Miśka weź się zastanów czego ty tak naprawdę chcesz i na tym się skup".
A ja po prostu chcę się dzielić z Wami moją wiedzą, moimi obserwacjami i moją pasją.
Nie muszę mieć tysiąca obserwatorów na blogu, choć nie powiem miło by było ;-) Lubię tych moich 243 bo przecież tak naprawdę wiem, że Wy jesteście tu dla mnie a ja dla Was.
Tym bardziej śmieszna wydawała mi się panika jaka rozpętała się kilka dni przed świętami kiedy blogger nie wyświetlał obserwatorów. Siedziałam cicho i z wielkim rozbawieniem czytałam wpisy jak to ktoś ubolewał, ze rok zbierał obserwatorów i musi zaczynać od nowa. Phii swoja drogą małe poczucie wartości merytorycznej własnego bloga musiała mieć ta osoba, bo osobiście uważam ze jak ktoś lubi jakiś blog to i tak znajdzie sposób, żeby na niego trafić. Inne osoby już ogłaszały, ze w trybie natychmiastowym przenoszą się na własne domeny bo przecież jak tak bez obserwatorów.
A tak naprawdę co dają nam te wszystkie cyferki ?
popularność? może. Z tym, że osobiście znam blogi które liczbę obserwatorów mają bardzo małą ale bardzo fajnie prowadzone blogi, z wartościowymi wpisami które chętnie odwiedzają UU.
Co nam jeszcze dadzą ? Współpracę, darmowe kosmetyki do testów ?
Może i tak. Może i spora grupa blogerek na tym bazuje. Mam 700 obserwatorów i piszę do firm po dostawę kosmetyków. I nie wiem jak Was, ale mnie osobiście irytują blogi które systematycznie raz w tygodniu prezentują świeżutką dostawę nowych paczek współpracowych, blogów w których każdy wpis to kosmetyk otrzymany w ramach współpracy a treść i wnioski żadne bo wszystko jest zawsze och i ach. Czy blogów gdzie nie ważne co ale biorę bo dają ;-) No znam takie osoby, znam takie blogi i w głos się śmieję. Bo gdzie tu pasja, gdzie tu miłość do tego co się robi. Heh nie mam zamiaru tak jak już niektóre moje koleżanki blogerki wygłaszać tu jakiś pogadanek typu " szanujmy się " w sumie to nie moja sprawa. " Nie mój cyrk, nie moje małpy " a ja swoją arenę mam tutaj.
I nie mówię, ze współprace to "zło". Przeciwnie współprace są fajne, nawet bardzo fajne. Sama mam kilka za sobą, kilka nadal trwa. A mnie cieszą kolejne paczki. Ale w moim przypadku są to współprace przemyślane. Wiadomo czasami jest tak, ze to firma zgłosi się do nas, ale nie neguję tego, że i my same czasami zgłosimy się do jakiejś firmy. Zdarzyło mi się to kilka razy i tego nie ukrywam. Były firmy które nawiązały ze mną współpracę kiedy to ja wystąpiłam z propozycją pierwsza. Ale w moim przypadku zawsze były to firmy których produkty bardzo pasowały to tematyki mojego bloga a ich produkty odnosiły się do moich osobistych zainteresowań kosmetycznych. Były też i takie które potrafiły napisać "buahahahaha z takimi statystykami się do nas zwracasz?" 
Natomiast mogę powiedzieć z własnego doświadczenia wszystkim tym dziewczyną które dopiero zaczęły swoją przygodę z blogowaniem, jeżeli kochacie to co robicie, piszecie wasze posty z serca to zawsze znajdą się firmy które z wielką przyjemnością powierzą Wam swoje kosmetyki do zaopiniowania i nikt nie będzie patrzył na to czy na waszym blogu wisi tysiąc obserwatorów.
Ja miałam to szczęście, że trafiłam na kilka naprawdę cudownych firm które nie dość, że same się do mnie zgłosiły to zapoznały się z moim blogiem i stwierdziły " tak chcemy, żebyś poznała nasze produkty,  ".
Tak więc kochane nie ma reguły, albo może i są reguły ale od każdej z nich zdarzają się wyjątki ? ;-)
Ja wiem jedno blog kosmetyczny to pewna część mojego świata i mnie samej :-)
Lubię to robić, chcę to robić i będę to robić bo kosmetyki to moja pasja. 
Czytając Wasze blogi wiem też, że naprawdę spora większość z Was też robi pisze swoje blogi bo tak naprawdę bardzo to lubicie, kochacie czy jak to tam zwał ;-) A to widać już po kilku pierwszych zdaniach w każdym nowym wpisie.
Rozpisałam się, nie wiem nawet czy to będzie dla Was miało jakiś skład czy ład, czy dacie radę dobrnąć do końca całego tego wywodu z przemyśleń moich. Ale chciałam się z Wami podzielić chociaż trochę tym, co myślę o całym tym blogowaniu ;-)  Tym bardziej, że ciągle mi marudzicie, ze za mało tu prywaty o mnie;-)
A całość chyba najlepiej podsumuje moje motto życiowe 


   "my road, my dreams, my life"






buziaki,
Michałosia

P.S. Obiecuję, ze jutro już będzie normalnie ... kosmetykowo ;-)

czwartek, 26 grudnia 2013

Żurawina i cytryna Pat&Rub czyli Michałosia o balsamie do dłoni


No i dobiega końca drugi dzień świąt.
Pewnie tak samo jak Wy miałam okazję objadać się pysznościami, poleniuchować ... ale też znalazłam chwilę na pewne przemyślenia dotyczące mojego życia, choćby z racji tego, ze znalazłam się w powiedzmy wyjątkowym momencie kiedy trzeba podjąć pewne decyzje.
Na pewno ten czas dał mi szansę, żeby nad wszystkim zastanowić się na spokojnie, bez zbędnych emocji i bez tego ciągłego pędu pomyśleć czego tak naprawdę chcę właśnie Ja.

Był też Mikołaj :-) wiadomo byłam grzeczna ;-) Choć w tym roku pod choinka nie znalazłam ani jednego prezentu kosmetycznego :-) I o dziwo bardzo się z tego cieszę :-)
A moim prezentowym hitem zdecydowanie stał się mega milusi dresik w którym teraz będę mogła w chwilach relaksu zaczytywać się w Waszych blogach :-)
Kolejnym niespodziewanym prezentem był ten który dostałam od małej Mi. Bardzo stylowy, bardzo w moim guście i tak się teraz zastanawiam dlaczego ja jeszcze do tej pory czegoś takiego nie miałam ;-)
I pewnie przy jakiejś okazji wrzucę jego zdjęcia na Michałosiowego Facebooka :-)

No a dzisiaj będzie o zapachoumilaczu ;-)

Czyli o rewitalizującym balsamie do rąk Pat&Rub żurawina i cytryna.



Skład:


kompozycja balsamu:
ekstrakt z żurawiny- nawilża,zwalcza wolne rodniki, regeneruje
olej słonecznikowy- wzmacnia naturalną barierę hydrolipidową skóry,regeneruje, zmiękcza
masło awokado- natłuszcza i regeneruje, chroni
masło z oliwek - wygładza, koi
ekstrakt z cytryny - rozjaśnia skórę, odkaża
olejek cytrynowy- odświeża umysł, poprawia wygląd skóry
kwas hialuronowy- nawilża i chroni
naturalna witamina E- wygładza, ujędrnia, natłuszcza i nawilża

W składzie kosmetyków znajdują się surowce naturalne i z certyfikatem ekologicznym.
Jest to balsam który dobroczynnie wpływa na suchą i zmęczoną skórę rąk. 

Kosmetyk kupujemy w typowym dla tego typu produktów Pat&Rub opakowaniu.
Jest to plastikowa butelka z zamontowanym wewnątrz tłokiem który przez naciśnięcie aplikuje nam kosmetyk.
I bardzo lubię własnie to rozwiązanie. pat&Rub stosuje je również w balsamach do ciała i balsamach do stóp.




Krem zaraz po aplikacji bardzo intensywnie pachnie cytryną. Dla mnie w przypadku kosmetyków tej firmy jest to naprawdę wielki plus. Sprawdzają się u mnie one idealnie jako również kosmetyki relaksujące. Z tym, ze ja lubię intensywne zapachy w balsamach do ciała czy kremach do rąk. A wiem, ze nie wszyscy uważają, że jest to plus. i wiele osób niestety rezygnuje z tego powodu z kosmetyków Pat&Rub.
Ni mniej ni więcej mi zapach nie przeszkadza a wręcz relaksuje.
Balsam bardzo szybko wchłania się w dłonie pozostawiając na niej przez kilka chwil wyczuwalny film, który jednak po kilku minutach bardzo ładnie wnika w skórę pozostawiając ją miękką i gładką.
Skóra jest wyraźnie nawilżona i wygładzona. a zapach bardzo długo utrzymuje się na skórze.
Bardzo dobrze sprawdza się jako kosmetyk naprawczy po użyciu detergentów.
Osobiście nie lubię sprzątać czy zmywać naczyń w rękawiczkach, a wiadomo że to naszym dłonią nie służy.
Po takim maratonie na zmywaku zazwyczaj mam bardzo wysuszone i pozadzierane skórki wokół paznokci. A ten balsam dodatkowo je nawilża przez co są mniej widoczne.




Za 100 ml balsamu zapłacimy 39 zł.

Miałyście okazję poznać osobiście ten balsam ? A może macie jakieś inne ulubione kosmetyki Pat&Rub warte polecenia?

Buziaki,
Michałosia

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Wesołych Świąt !!!

Kochane moje,

Pewnie jutro nie uda mi się choć na chwilę wejść na blog, dlatego już dzisiaj chciałabym Wam złożyć życzenia:

Niech Święta Bożego narodzenia i Wigilijny wieczór, upłyną Wam w szczęściu i radości przy kolędach i zapachu świerkowej choinki.
Życzę Wam moje kochane radosnych świąt pełnych ciepła. By w chwilach refleksji choć na chwilę zatrzymać się i spostrzec to, czego czasami nie zauważamy w ciągłym biegu - małych, prostych radości.



Wesołych świąt !!!








Buziaki,
Michałosia

niedziela, 22 grudnia 2013

Zimowe wieczorne umilacze czyli Michałosia o świecach Yankee Candle

o Yankee Candle krążą już legendy ...
W pewnym momencie przyszła chwila i na mnie abym dla nich przepadła.

Wpis o moich woskach już był tutaj.

To teraz słów kilka o moich słoikach :-)


Wiadomo, ze cenowo woski przy świecach w słojach wypadają korzystniej. Ale świeca ma jednak ten swój nieodparty urok i klimat. Tym bardziej taka świeca.
Kupując świece zdecydowałam się wybrać moje dwa ukochane zapachy Black Coconut i Midsummer's Night.
Trzeci słój był zakupem spontanicznym. Ponieważ kolekcja Q3 była w promocyjnych cenach wybrałam Blissful Autumn. Teraz gdybym wiedziała zdecydowanie kupiłabym November Rain ;-)
Wszystkie trzy stworzone są dla wielbicieli zdecydowanie mocniejszych zapachów.



MIDSUMMER’S NIGHT – Odurzająca męska mieszanka piżma, paczuli, szałwii i mahoniowej woda kolońskiej.

Uwielbiam ten zapach :-)  Tak właśnie powinien pachnieć elegancki facet z klasą.
Mogłabym wąchać i wąchać i jest to zdecydowanie mój numer jeden wśród zapachów YC



Blissful Autumn - zapach jesiennego powietrza, przepełnionego aromatem owoców dojrzewających w sadzie, podszytego delikatnymi nutami drewna.

Typowo jesienny zapach w którym bardzo wyraźnie czuć jabłka, gruszki i śliwki. Dobrze doprawione przyprawami które mają za zadanie nas rozgrzać. Zapach jest również bardzo intensywny ale i słodki.
Fajnie sprawdza się w jesienne i zimowe wieczory jako zapach rozgrzewający nasze zmysły ;-)





 Black Coconut - pełnia kokosów z cedrową nutą i dodatkiem egzotycznych kwiatów.

O dziwo zapach nie jest słodko-kokosowy. Jest świeży, ale dość intensywny w zapachu.




Buziaki,
Michałosia

Cień do powiek Bobbi Brown czyli Michałosi odrobina luksusu

Cała historia zaczyna się w 1991 roku kiedy to do sprzedaży w Nowym Jorku wchodzą pierwsze pomadki nieznanej jeszcze wówczas nikomu Bobbi Brown - wizażystki.

Idea była prosta ...  kosmetyki które chciała tworzyć miały być naturalne, w delikatnych, kobiecych barwach podkreślających a nie przerysowujących naszą urodę.

Zaczęło się od szminki a skończyło się na całym asortymencie o którym marzą kobiety na całym świecie.

Ja miałam tą przyjemność i stałam się posiadaczką trzech cudownych kosmetyków Bobbi Brown i już pragnę kolejnych.

Jednym z nich jest cień do powiek.




 Mój to numer 6 Grey z serii Ombre a Paupieres.




 Skład:


 Kosmetyki Bobbi Brown zamknięte są w skromnych ale bardzo estetycznych opakowaniach.
Nie znajdziemy w nich przepychu który towarzyszy niektórym " wysoko półkowym" marką.
Podkreślają dewizę Bobbi, ze prostota jest piękna. 



 Jest to matowy jedwabisty cień do powiek który bardzo łatwo się nakłada i rozprowadza na powiece.
Nie obsypuje się i nie tworzy nieestetycznych smug.
Wybierając swój kolor mamy do dyspozycji gamę ponad 30 matowych cieni.



Cienie są bardzo trwałe, Potrafią wytrzymać na powiekach cały dzień. 
Nie stwarzają również problemów przy cieniowaniu czy rozcieraniu. Idealnie napigmentowane fantastycznie odzwierciedlają kolor na powiekach. 

Cena co prawda mogłaby trochę odstraszać ponieważ 2,5 g opakowanie to koszt 115 zł.
Ale... no właśnie czasami jednak za jakość warto zapłacić i pocieszyć się produktem idealnym oraz odrobiną luksusu :-)




I jak mawia Bobbi :

„Klucz do piękna jest bardzo prosty – bądź sobą”



Buziaki,
Michałosia
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...